sobota, 31 grudnia 2011

Nie lubię noworocznych postanowień!

Mogłabym postanowić, że będę starała się czytać jak najwięcej własnych książek. Mogłabym obiecać, że będę wypożyczać mniej, kupować zdecydowanie mniej, a jeśli już to książki na kindla, bo przecież mało mam miejsca. Dobrze by też było przejrzeć moje rozległe zbiory i być może (szok horror!) pozbyć się kilku książek, do których na pewno nie wrócę. Mogłabym też sobie przyrzec, że będę się koncentrować na czytaniu wartościowych lektur, a przynajmniej tych powieści, na które już od dawna miałam ochotę. Być może powinnam sobie też obiecać, że spróbuję czytać więcej literatury popularnonaukowej – reportaże, biografie, książki podróżnicze... tyle różnych książek na mnie jeszcze czeka!
Zamiast tego postanawiam, że nie będę robić noworocznych postanowień. I tak wiem, że ich nie dotrzymam. Zamiast tego obiecuję nie martwić się za bardzo tym, że czytam mniej. Będę się rozkoszować każdą chwilą spędzoną w towarzystwie książek.
A jakie są wasze noworoczne postanowienia?

wtorek, 27 grudnia 2011

Stos przyjechany!

Proszę państwa, oto co udało mi się przytargać w ważącym trzynaście kilo bagażu podręcznym. Część książek została przeze mnie zakupiona przed wyjazdem i wysłana do mamy, część to efekt kilku spontanicznych zakupów w księgarniach, podczas których kupiłam też ze cztery książki dla mojej ulubionej Mamuni (nie załączone), część to prezenty. Jedna to pożyczka.

Po lewej stronie efekt rosnącego zainteresowania dwudziestoleciem międzywojennym, ziemiaństwem i polską tradycją. Za tę część stosiku ponosi winę Bookfa, u której wygrałam świetną książkę „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne” Mai i Jana Łozińskich. I tak już poszło! Przy okazji przypomniała mi się książka „Marianna i róże” Janiny Fedorowicz i Joanny Konopińskiej, którą muszę wreszcie skończyć... Od dołu prezentują się:
Tomasz Adam Pruszak, „O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy” – polskie tradycje świąteczne w majątkach szlacheckich na przełomie XIX i XX wieku. Pięknie wydana przez wydawnictwo PWN książka.
Maja Łozińska, „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety” - Jak wyżej, piękne wydanie. A książka jest bardzo interesująca, bo traktuje o kulturze jedzenia w dwudziestoleciu. Mniam.
Maja Łozińska, „W ziemiańskim dworze” - życie codzienne polskiego ziemiaństwa, zarówno w XIX wieku, jak i w ostatnich latach Drugiej Rzeczypospolitej. Kupione niestety w miękkiej oprawie, ze względu na cenę... Ale i tak jest to bardzo ładnie wydana książka...
Sławomir Koper, „Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospoltej” - sylwetki interesujących i wpływowych kobiet dwudziestolecia. Postacie znane i mniej znane, a także zupełnie zapomniane. W oczekiwaniu na tę książkę zaczęłam po raz kolejny podczytywać „Marię i Magdalenę” Samozwaniec.
Sławomir Koper, „Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej” - wciąż zbyt mało wiem o tej epoce, która obfitowała w dramatyczne wydarzenia i skandale. Mam nadzieję, że ta książka przybliży mi chociaż niektóre.
Sławomir Koper, „Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczypospolitej” - dwudziestolecie było epoką pełną talentów, mam nadzieję, że z książki dowiem się wielu interesujących smaczków i szczegółów o ich życiu.
Po prawej stronie stosik rozpoczyna Marek Niedźwiecki, „Nie wierzę w życie pozaradiowe” - sylwetki Niedżwiedzia nikomu chyba nie trzeba przybliżać. Książeczka cieniutka, ale mam nadzieję interesująca.
Liza Marklund, „Testament Nobla” - pożyczka od mamuni. Mam już „Czerwoną wilczycę”, a ta książka to kolejny tom przygód Anniki Bengtzon!
Hakan Nesser, „Całkiem inna historia” - kolejne spotkanie ze szwedzkim inspektorem, Gunnarem Barbarottim. Liczę, że tak samo udane jak pierwsza książka o nim.  
Olga Gromyko, „Wiedźma naczelna” - kontynuacja przygód wiedźmy W.Rednej, o której pisałam na blogu tutaj. Liczę na dobrą zabawę.
Jussi Adler-Olsen, „Zabójcy bażantów” - po znakomitym „Mercy” (czyli „Kobiecie w klatce”) liczę na więcej świetnej zabawy w towarzystwie Carla Morcka i Assada. Już się ślinię na myśl, ile mnie czeka przyjemności przy czytaniu tej książki...
Peter Pezzelli, „Lekcje włoskiego” - po przeczytaniu „Kuchni Franceski” tego autora nabrałam ochoty na więcej. Włochy, męska przyjaźń i tajemnica – zapowiada się nieźle.
Monika Szwaja, „Matka wszystkich lalek” - lubię książki tej autorki, więc liczę na interesującą historię, tym razem toczącą się nie w Szczecinie, ale w Bretanii i w Karkonoszach. Książka zbiera pozytywne oceny na blogach, piszą o niej, że to najlepsza książka Szwaji. Zamierzam się o tym przekonać.
Irena Matuszkiewicz, „Ostatni sprawiedliwy” - bardzo lubię kryminały tej autorki, więc historia morderstwa wspólnika właściciela przedsiębiorstwa brzmi bardzo zachęcająco. Zwłaszcza, że występuje tam interesująca staruszka, a do tego pojawiają się rodzinne sekrety.
Agnieszka Krawczyk, „Morderstwo niedoskonałe” - morderstwo w małym wydawnictwie, zagubiony rękopis i czwórka spanikowanych bohaterów – to brzmi ciekawie! Lubię kryminały na wesoło....
Lois Battle, „Pensjonat” - już zaczęta okolicznościowa, świąteczna książka o pensjonacie, jego właścicielce, jej córkach i magii świąt.
Ufff. Książki będę sobie dawkować. Niestety (a może jednak stety...?), już znalazłam kilka kolejnych pozycji, na które mam ochotę... Pod choinkę życzyłam sobie więcej czasu na czytanie. Zobaczymy, czy się uda...

poniedziałek, 26 grudnia 2011

"Prime Time" - Liza Marklund

Ogłaszam, że kolejne spotkanie z Lizą Marklund i jej bohaterką Anniką Bengtzon uważam za jeszcze bardziej udane niż poprzednie! W „Prime Time” podobało mi się to, co w „Raju” było dla mnie tylko dodatkiem do warstwy obyczajowej - zagadka kryminalna z prawdziwego zdarzenia.
Annika wybiera się z wraz z Thomasem i dziećmi  do jego rodziny by tam świętować Sobótkę, gdy nagle zostanie wezwana do pracy. Po zakończeniu zdjęć do programu telewizyjnego kręconego w zamku Yxtaholm, w wozie transmisyjnym odkryto zwłoki  prowadzącej program, Michelle Carlsson. Annika udaje się na miejsce, by przeprowadzić rozmowy z dwunastką podejrzanych, wśród których znajduje się też jej przyjaciółka, Anne Snapphane. Podejrzani są wszyscy uczestniczący w nagraniach i nocnej imprezie suto zakrapianej alkoholem i obfitującej w kłótnie i awantury. Okazuje się, że Michelle była postacią kontrowersyjną i posiadającą wielu wrogów. Kto jednak strzelił jej w głowę?
„Prime Time” to kryminał bardziej „kryminalny” niż inne powieści Marklund. Tym razem książka to prawie klasyczny whodunnit, w którym mamy do czynienia z ograniczoną liczbą podejrzanych, eliminacją tropów i podsumowaniem w równie klasycznym stylu.  Co prawda zamiast pracy policji, żmudnego śledztwa i pościgów za przestępcą mamy do czynienia z dziennikarskim dochodzeniem – ale zagadka jest frapująca i jej rozwiązanie satysfakcjonujące.
Obok, na drugim planie, czytelnik śledzi też inne wydarzenia – w redakcji gazety kierownik redakcji stara się o przejęcie władzy, a w dodatku Thomas, partner Anniki,  zachowuje się jak rozgrymaszony dzieciak i przysparza kobiecie zmartwień. Annika boryka się z typowymi problemami pracujących matek – kocha swój dzieci, ale kocha też swoją pracę, jest dobra w tym, co robi i nie chce zrezygnować z żadnej z tych rzeczy. Bardzo udanie Marklund przedstawia rozterki Anniki i jej wewnętrzne dojrzewanie. Ponownie ten drugi plan jest miejscami ciekawszy niż zagadka kryminalna, ale na tym chyba polega specyfika powieści Lizy Marklund?
Kolejny kryminał tej autorki mam w domu w angielskim tłumaczeniu, więc będę miała okazję do porównania tłumaczenia polskiego i angielskiego. Ciekawe, które spodoba mi się bardziej?

niedziela, 25 grudnia 2011

Dzisiaj też czytam... (19)

Święta, święta! Czas prezentów!  Czas wypoczynku i łasuchowania. Czas, który zamierzam też spędzić na łasuchowaniu czytelniczym, bo mam z czego wybierać! Będę się też starała czytać szybko i dużo, żeby skończyć wybrane książki przed jutrzejszym wyjazdem. Czy mi się to uda – zobaczymy… Na razie wierna moim czytelniczym planom świątecznonastrojowym, czytam jednym okiem pożyczone od koleżanki mamy „Przesilenie zimowe”  Rosamunde Pilcher, a drugim „Pensjonat” Lois Battle, jedną ze zdobycznych nowości, o których jeszcze będzie na blogu mowa.
Natomiast sama jestem arcyciekawa, co też wy czytacie w święta? Co znaleźliście pod choinką? Czy rzuciliście się na nowe książki od razu, czy też pozostajecie wierni starym pozycjom wciąż cierpliwie oczekującym na przeczytanie?
Pozdrawiam serdeczne z wygodnego fotela.

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia świąteczne


Wszystkim odwiedzającym bloga, znajomym wirtualnym i tym poznanym na żywo, życzę wspaniałych świąt. Niech to będzie dla was czas radości i dobrego słowa, czas spędzony w gronie rodziny lub przyjaciół. Życzę wam, żebyście go spędzili tak, jak lubicie. A pod choinką życzę wam wymarzonych książek i jak najwięcej czasu na ich czytanie.
Katarzyna ze Szczecina

piątek, 23 grudnia 2011

"Raj" - Liza Marklund

Od poniedziałku siedzę w domowych pieleszach, w ciepełku maminego domu, obżerając się ukochanymi rogalami, obiadami mamy i czytając książki w języku polskim. Książki mnie otaczają! Jeszcze przed przyjazdem przyszła zamówiona przeze mnie paczka z Merlina, z listą życzeń, ulubiona mama, też osoba czytająca, wypożyczyła z biblioteki kilka książek i zostawiła część dla mnie, ponadto już w poniedziałek pognało nas do Empiku, a potem też do kilku innych miejsc.... Siedzę więc otoczona moimi skarbami i patrzę, wybieram, głaszczę i odkładam. Obecnie trwają negocjacje z moją mamą, która obok swojej własnej kupki zdobycznej domaga się jeszcze pozostawienia w domu kilku innych pozycji, które ma chęć przeczytać. Jestem kuszona ciastem, kosmetykami, soczkiem z malinek, ciasteczkami, a nawet kapustą kiszoną (nie wiem dlaczego, bo za nią nie przepadam…), mama stara się namówić mnie na zabranie tych pyszności, w zamian za pozostawienie kilku książek w domu. Efekt trochę psuje fakt, że próbuje mi też opchnąć już przeczytane pozycje, na które nie ma miejsca w swojej biblioteczce. Cóż. Mój argument, że jeśli zostanę zwolniona z kuchennych obowiązków, więcej książek przeczytam i więcej jej zostawię, jakoś do niej nie trafia. Sama też zamiast czytać te nowe zdobycze, żebym je mogła zabrać, zabrała się właśnie za nowego Martina z biblioteki... Negocjacje trwają.
Moją drogę przez stos zaczęłam od książek Lizy Marklund, szwedzkiej autorki kryminałów, o której już kiedyś wspomniałam na blogu. Dziś będzie krótko o jednej z nich – „Raju”. Muszę przyznać, że książki tej autorki podobają mi się jakoś coraz bardziej. Głowna w tym zasługa bohaterki serii, Anniki Bengtzon. Annika jest dziennikarką w szwedzkiej gazecie Kvallspressen, a w czasie kiedy toczy się akcja „Raju”, pracuje na nocnej zmianie, wykonując podrzędną, słabo płatną pracę, wciąż nękana wspomnieniami z przeszłości, traumą związaną ze śmiercią jej chłopaka. Annika to wielowymiarowa postać – w pracy jest stanowcza, pełna energii i zdecydowania, ale w życiu prywatnym pozostaje niepewna i pełna obaw.
To właśnie Annika zajmuje się sprawą śmierci dwóch mężczyzn na nabrzeżu sztokholmskiego portu. Przemyt papierosów, zaginiony ładunek wart miliony koron i jugosłowiańska mafia to interesujący temat dla gazety. W dodatku okazuje się, że jedyny świadek tych zdarzeń jest w niebezpieczeństwie. Równolegle dziennikarka bada sprawę tajemniczej fundacji Raj, zajmującej się udzielaniem pomocy ofiar przemocy. Czy jednak te dwie sprawy będą jej przepustką do kariery i pozwolą jej zostawić za sobą przeszłość?
„Raj” to bardzo dobry kryminał obyczajowy – czytelnik z zainteresowaniem może obserwować dochodzenie Anniki, równocześnie w tle z zaciekawieniem śledząc jej prywatne życie, a także redakcyjne konflikty i problemy. Według mnie jest to kolejny powód, dzięki któremu książki te są tak interesujące. Mimo iż dochodzenie toczy się nieśpiesznie, to właśnie drugoplanowe zdarzenia utrzymują uwagę czytelnika i czynią tę książkę bardziej wciągającą. Rozczaruje się ten czytelnik, który oczekiwać będzie fajerwerków i trupów ścielących się gęsto. Mnie akurat zupełnie to nie przeszkadzało. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że od tego kto zabił tych dwóch nieszczęśników odnalezionych na nabrzeżu, bardziej interesowało mnie to, w jaki sposób Annika poznała w tej właśnie książce swego przyszłego męża, Thomasa i jak potoczą się dalej ich losy. Ponadto podoba mi się lekki styl Lizy Marklund, więc już teraz cieszę się, że jeszcze mi jej kryminałów trochę zostało...
Muszę jednak przyznać, że kolejność książek Lizy Marklund trochę mnie skonfundowała. Najpierw przeczytałam ”Zamachowca”, pierwszą napisaną przez nią powieść, potem „Studio Sex”, którego akcja toczy się na długo przed wydarzeniami tej pierwszej. Kolejne dwie książki, „Raj” i „Prime Time”, wypełniają lukę pomiędzy dwoma historiami. Uff. Na szczęście potem będzie już łatwiej. W domu czeka na mnie „Czerwona wilczyca”, a do walizki zapakuję sobie najnowszą pozycję - „Testament Nobla”. Też wepchniętą przez mamę.

czwartek, 22 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Wiedźmikołaj" - Terry Pratchett)

Któż to pędzi przez świat saniami zaprzężonymi w świnie o wdzięcznych imionach Kieł, Ryj, Dłubacz i Grzebacz? Kto dostarcza dzieciom prezenty w wigilię Nocy Strzeżenia Wiedźm? To Wiedźmikołaj, dobrotliwy staruszek z workiem podróżujący w towarzystwie elfa, wciskający się przez komin i dobrodusznie roześmiany – HO HO HO! Tylko dlaczego elf ma dorabiane uszy, a Wiedźmikołaj kościsty tyłek? W dodatku mówi głosem Śmierci?! Na te pytania będzie musiała znaleźć odpowiedzi Susan Sto Helit, wnuczka Śmierci, guwernantka i pogromczyni strachów spod łóżka. W poszukiwaniach odpowiedzi pomogą jej Śmierć Szczurów (Grim Squeaker), kruk bezskutecznie udający rudzika i o, bóg kaca… Przeszkadzać zaś będzie złowieszczy pan Herbatka  i mroczni Audytorzy…
Co najbardziej podobało mi się w "Wiedźmikołaju" Terry'ego Pratchetta? Przede wszystkim to, że Świat Dysku zaludniają niesamowicie plastycznie opisane postacie – doprawdy, trzeba mieć nie lada wyobraźnię, żeby stworzyć tylu interesujących bohaterów!  Na przykład Śmierć - antropomorficzna personifikacja na co dzień odziana w czarną szatę, podróżująca na koniu imieniem Pimpuś i zawsze mówiąca WIELKIMI LITERAMI. ( Już teraz wiem, że najbardziej mam ochotę poczytać te książki z cyklu, w których Śmierć jest głównym bohaterem!) Albo pan Herbatka (wymawia się"Hérr-bat-ká”, z akcentem na ostatnie a) – socjopatyczny członek Gildii Skrytobójców, o wyglądzie niewinnego chłopięcia i umyśle morderczego geniusza. Poza tym język – „Wiedżmikołaj” pełen jest dowcipnych  dialogów, dywagacji i zdań, które świetnie nadają się do cytowania… Przy okazji – podoba mi się bardzo praca tłumacza nad przerabianiem nazw własnych i imion w książkach Prattchetta. Dobry przekład przy takich książkach to podstawa!
Za co jeszcze polubiłam „Wiedźmikołaja” ? Za koncept! Noc Strzeżenia Wiedźm to przecież nasze Boże Narodzenie, podobnie skomercjalizowane i pełne sztucznych rytuałów, pazerności i obżarstwa, wyśmiane przez Pratchetta. Poza tym – Śmierć jako Święty Mikołaj? Genialny pomysł…
„Wiedźmikołaj”  Terry’ego Pratchetta to kolejna pozycja z mojej świątecznej serii –tym razem lektura nieco inna od pozostałych powieści…  To książka dla wielbicieli cyklu Świat Dysku, specyficznego, absurdalnego humoru Pratchetta, ekscentrycznych postaci, dziwacznych rytuałów i obyczajów, książka dla tych wszystkich, którzy potrzebują dużej dawki zdrowego śmiechu.  „Wiedźmikołaj” (czyli „Hogfather”)  to moja pierwsza od wielu lat wizyta w Świecie Dysku. Specyficzny humor Pratchetta nie wszystkim się podoba, ale mnie ta książka rozśmieszyła i rozbawiła. Polecam „Wiedźmikołaja”  jako świąteczną  lekturę z przymrużeniem oka. HO HO HO.

środa, 21 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Zaczęłam dzień w Kuchni Franceski.
W drodze do pracy zobaczyłam Poszukiwaczy muszelek
i przeszłam obok Księdza Rafała,
aby uniknąć Babskiego  gadania,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Cukierni pod  Amorem.
W biurze szef powiedział: Mariola,moje krople…
i zlecił mi zbadanie Dziewięciu części pożądania.
W czasie obiadu z Dziewczynami z Rijadu
zauważyłam Muchę
pod Aleją Bzów.
Potem wróciłam do swojego biurka – Nikt nie widział, nikt nie słyszał…
Następnie w drodze do domu, kupiłam Zatrute ciasteczko
ponieważ mam 7 babek 1 dziadka.
Przygotowując się do snu wzięłam Wszystkie stworzenia duże i małe
i uczyłam się Miłości i jej następstw,
zanim powiedziałam "Dobranoc" Człowiekowi bez psa.

PS. Za zabawę dziękuję Lirael i Cornflower!

wtorek, 20 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Miracle on Regent Street" - Ali Harris)

Czas akcji – grudzień, ostatnie tygodnie przedświątecznych zakupów. Bohaterowie – Evie Taylor i niedoceniani pracownicy domu towarowego Hardy's. Styl – vintage. Co to za książka? To debiut Ali Harris, „Miracle on Regent Street”, zadziwiająco zabawna i ciepła opowieść o poszukiwaniu miłości i własnego stylu!
Evie pracuje w Hardy's jako kierowniczka zaplecza – niewidoczna pracownica, której nikt nie docenia, nikt nie zauważa i która spędza dni na wysłuchiwaniu problemów swoich kolegów. Hardy's to sklep, który swoje najlepsze lata ma już dawno za sobą – pracownicy snują się całymi dniami po pustych salach, które utknęły wystrojem gdzieś w latach osiemdziesiątych, próbując sprzedać podstarzałe towary równie podstarzałym klientom. Evie, jak świąteczny elf, postanawia uratować Hardy's przed sprzedażą i w tajemnicy przeobrazić go w mekkę dla kupujących.
Nie spodziewałam się po tej książce takiej zabawy. Idealnie wpasowała się w mój grudniowy, przedświąteczny nastrój i zapewniła beztroską rozrywkę na kilka wieczorów. To urocza opowieść o dziewczynie, która zaczyna wychodzić z ukrycia, nabiera pewności siebie, odnajduje swój własny styl (vintage!) i znajduje miłość. Co prawda bardziej niż perypetie miłosne Evie bardziej interesowały mnie perypetie sklepu, ale to nie przeszkadzało mi w czytaniu... Główna bohaterka jest bardzo sympatyczna i czytelnik od początku kibicuje jej przedsięwzięciu. Obserwujemy też jak z nieśmiałej kobiety, mieszkającej z siostrą niańki jej dwójki dzieci, pełnej kompleksów singielski, przeobraża się w postać pewną siebie, odnajduje cel w życiu i miłość. Nie tylko jej prywatne życie przechodzi drastyczną przemianę – autorka sporo miejsca poświęca też strojom Evie, a wie na ten temat sporo, bo pracowała dla jednego z magazynów dla kobiet! Evie zaczyna ubierać się coraz lepiej, w miarę jak rośnie jej pewność siebie.
Jednak najbardziej podobały mi się w „Miracle on Regent Street” fragmenty o sklepie! Przeobrażenie Hardy's z zapyziałego domu towarowego w sklep pełen świątecznej magii, to niemal przeobrażenie Kopciuszka, przemiana poczwarki w motyla – prawdziwie świąteczna historia. Sklep pełen jest też sympatycznych pracowników, którzy powoli zaczynają na nowo odnajdywać dawno temu porzuconą satysfakcję z własnej pracy. Święta to przecież czas radości, a pozytywne przesłanie książki aż bije po oczach – w konsumpcyjnym świecie zainteresowanym pogonią za dobrami materialnymi, Hardy's, rodzinna firma z tradycjami, reprezentuje prawdziwie staroświeckie, tradycyjne podejście do świąt. Evie, jak dobry świąteczny elf, rozdziela dobry nastrój i świąteczną radość. W innych okolicznościach ta książka mogłaby wydać mi się zbyt lukrowana i przesłodzona, ale obecny nastrój sprawia, że „Miracle on Regent Street” uważam za zgrabnie napisaną, pełną ciepła i radości książkę.
PS. Strasznie podoba mi się okładka tej książki!

niedziela, 18 grudnia 2011

Dzisiaj czytam... (18)

Przygotowuję się do jutrzejszego wyjazdu - pakuję walizkę i zastanawiam się, czy o czymś nie zapomniałam. Po raz pierwszy zabieram ze sobą czytnik Kindle - oznacza to, że zamiast zwykłych sześciu książek włożę do walizki mały, cienki gadżet, dzięki któremu nie urwie mi się ramię od dźwigania torby... (No dobrze, Kindle i może dwie książki. Jedną do pokazania, drugą do czytania...Ale ta druga jest cieniutka!!!) Dzięki temu będę miała więcej miejsca na stosy, które mam zamiar przywieźć z Polski - z góry uprzedzam, że będę się chwalić.
Można by przypuszczać, że dzięki Kindle ominą mnie gorączkowe i nerwowe godziny spędzane na zastanawianiu się, co ze sobą wziąć do czytania. Ha! A gdzie tam! Co prawda mam na czytniku mnóstwo książek, ale i tak wiem, że spędzę dzisiejszy wieczór zastanawiając się, czy może jeszcze czegoś nowego nie załadować... Ech... Zależy mi też na tym, by przed wyjazdem (a nastąpi on bardzo wcześnie jutro rano), skończyć czytać najnowszą książkę P.D. James, „Death Comes To Pemberley”. Wielu autorów próbowało już opisać dalsze dzieje bohaterów najsłynniejszej powieści Jane Austen, „Dumy i uprzedzenia” - P.D. James robi to w swoim własnym stylu. W spokojnym i ułożonym świecie państwa Darcych ma miejsce morderstwo! Powieść detektywistyczna, której bohaterami są postacie stworzone przez Jane Austen –całkiem interesująca kombinacja! Mam nadzieję, że książkę skończę przed wyjazdem. Przypomina mi się zaraz czytany dawno temu kryminał, której bohaterką była Jane Austen - „Jane and the Unpleasantness at Scargrave Manor” Stephanie Barron... Mam ochotę go sobie przypomnieć! Mam też w domu polecaną przez kolegę z pracy książkę „Pride and Prejudice and Zombies” - mashup Austen i elementów powieści, w której występują zombie i wojownicy ninja. Podobno jest to świetna zabawa dla miłośników autorki. Ja jednak skoncentruję się na razie na morderstwie w Pemberley i zastanawianiu się, czy oby na pewno będę miała co czytać w podróży...
Pospieszne pozdrowienia i do zobaczenia w ojczyźnie!

wtorek, 13 grudnia 2011

"The Ice Cream Girls" - Dorothy Koomson


O Dorothy Koomson pierwszy raz usłyszałam kiedy jej powieść, „My Best Friend's Girl”, została wybrana jako jedna z książek polecanych na lato przez Richard and Judy Book Club (popularny telewizyjny klub książki). Powieść zaczęła się sprzedawać jak świeże bułeczki, a jej kolejne książki pojawiały się regularnie na listach bestsellerów. „Ice Cream Girls” poleciła mi koleżanka z pracy, która bardzo lubi książki Dorothy Koomson, jako najlepszą książkę autorki.
Cukierkowata okładka w pastelowych kolorach aż krzyczy chick lit, ale „Ice Cream Girls” to nie jest typowo słodka opowieść o wielkiej miłości, poszukiwaniu Tego Jedynego i z obowiązkowym happy endem. To opowieść o sekretach, związkach i wybaczaniu. Dorothy Koomson nie tylko potrafi dobrze pisać, ale potrafi też zaskoczyć czytelnika. Jednym słowem ta książka to coś innego niż się spodziewałam.
Bohaterkami „Ice Cream Girls” są dwie kobiety, Serena i Poppy. Serena wiedzie pozornie szczęśliwe życie, jako żona dobrze prosperującego lekarza, matka dwójki udanych dzieci. Poppy właśnie wyszła z więzienia, w którym spędziła ostatnie dwadzieścia lat oskarżona o coś, czego nie zrobiła. Jej jedynym celem jest oczyszczenie swojego imienia, wydobycie z Sereny prawdy o zdarzeniach z przeszłości, prawdy, którą druga kobieta chce za wszelką cenę utrzymać w sekrecie. Poppy i Serena jako dwie dorosłe kobiety, które borykają się z bagażem doświadczeń, każda na swój sposób próbując zostawić za sobą przeszłość i odnaleźć spokój, to bohaterki przekonujące i dojrzałe, a we wspomnieniach z czasów młodości są odpowiednio niewinne i zagubione. Jednym słowem – bohaterki bardzo prawdziwe, którym na szczęście daleko do typowych naiwnych i pustogłowych bohaterek romansów i czytadeł do zapomnienia.
Co jeszcze sprawia, że „Ice Cream Girls” to coś więcej niż lekka książka o miłości, książka na jeden wieczór, którą łatwo się czyta a jeszcze łatwiej zapomina? Przede wszystkim tematyka – Dorothy Koomson nie boi się pisać o sprawach trudnych i bolesnych, problemach, które mogą właściwie dotyczyć każdego z nas. Tematem jej książki jest bowiem nie tylko związek między dorosłym mężczyzną a nieletnią dziewczyną, ale też przemoc w związku, jej konsekwencje i wpływ na dalsze życie ofiary. Lekki styl pisarki sprawia, że „Ice Cream Girls” pomimo intrygującego i trudnego tematu to książka, która czyta się jednym tchem. Do tego zakończenie jest wyjątkowo ciekawe i zaskakujące.
Jednym słowem – „Ice Cream Girls” to książka pełna niespodzianek. Nie czytałam innych powieści Dorothy Koomson, już wiem, że to autorka, do której na pewno wrócę.


niedziela, 11 grudnia 2011

Dzisiaj czytam... (17)

Wczoraj wracając do domu z pracy po raz pierwszy poczułam, że pogoda niespodziewanie zrobiła się prawdziwie grudniowa – jest nie zimno, ale mroźno, a w ostrym powietrzu wręcz czuje się zimę. Wierzyć się nie chce, że już za dwa tygodnie święta, za trzy – nowy rok! Kręcę z niedowierzaniem głową wpatrując się w kalendarz – gdzieś mi te ostatnie miesiące uciekły, pogubiły się w natłoku zajęć... Minęło lato, którego nie było, jesień przeszła jakoś tak niespodziewanie, przemknęła się chyłkiem, już zima, a po niej znowu wiosna...
Ech... Jakoś się sentymentalna zrobiłam i rzewna, a przecież ja tylko chciałam napisać szybko, co czytam i będę czytać! Zgodnie z postanowieniem otaczam się pozytywnymi książkami, najlepiej takimi z motywami świątecznymi. Właśnie kończę „Miracle on Regent Street” Ali Harris, typowy lukrowany chick lit, w którym (nietypowo) interesują mnie nie miłosne przygody głównej bohaterki, Evie, ale jej wyścig z czasem, by przed świętami uratować przed zamknięciem stary, podupadły dom towarowy, przeobrażając go w atrakcyjny sklep przyciągający klientów. A co potem? Potem chyba zabiorę się za „Sezon na cuda” Magdaleny Kordel, książkę, którą kupiłam w zeszłym roku, ale odłożyłam na potem. A wy co czytacie dzisiaj? Gdzie najchętniej czytacie, kiedy na dworze zimno i (być może) śnieżnie? Czy macie ulubione przegryzki i napoje czekające na stoliczku obok?

Pozdrawiam mroźnie.

czwartek, 8 grudnia 2011

It's the Season to Be Jolly ("Coming Home" - Patricia Scanlan)


Patricia Scanlan to popularna irlandzka autorka książek o przyjaźnie, miłości i rodzinie, lekkich i sympatycznych babskich czytadeł. Jej króciutka książeczka, właściwie nowela, pod tytułem „Coming Home” to pełna ciepła opowieść świąteczna, kolejna pozycja w mojej serii It's the Season to Be Jolly.
Bożego Narodzenie to czas, który większość ludzi spędza ze swoimi bliskimi. Alison Dunwoody, która z powodu recesji straciła pracę i swoje piękne mieszkanie, zostawia za sobą splendor Nowego Jorku i powraca w domowe pielesze, do małego irlandzkiego miasteczka, by wziąć udział w przyjęciu urodzinowym swojej matki i spędzić z rodziną święta. Duma nie pozwala jej przyznać się bliskim do swoich problemów. Jej siostra, Oliwia, zajęta opieką nad krewnymi, rodzicami, dziećmi, a także pracą, zazdrości Alison jej ekscytującego życia i prestiżowej, świetnie płatnej pracy i wolności. Na szczęście święta będą dla sióstr okazją do odbudowania więzi pomiędzy nimi. A dla całej rodziny Alison i Oliwii będzie to czas niespodzianek, czas szczerości i czas odkrywania co w życiu liczy się najbardziej.
„Coming Home” to lektura, którą można określić mianem przytulna – nie brakuje w niej chwil spędzonych wspólnie na gotowaniu, wspólnych posiłkach, wspólnej wizycie w kościele. Właśnie to poczucie wspólnoty, rodzinnego ciepła i irlandzkiej gościnności jest dominującym motywem opowieści Scanlan. Święta spędzone w gronie rodziny pozwolą bohaterkom uświadomić sobie jak ważna jest obecność bliskich w naszym życiu. Pojawia się też w tej książce delikatnie zarysowany wątek romantyczny – wszak święta to czas sprzyjający przyjaźni i miłości.
Spragniony bożonarodzeniowej atmosfery czytelnik odnajdzie w tej mini-powieści serdeczną atmosferę domowego ogniska, pełną tradycji i gościnności. Czytelnik wybredny będzie być może zarzucał autorce stereotypowość, wykorzystywanie ogranych schematów i nadmiar lukru. Ponieważ ja jednak poszukuję w moich grudniowych lekturach takich właśnie elementów, przyznaję, że „Coming Home” przeczytałam z przyjemnością, uśmiechem na twarzy i lekką nostalgią. Nie przeszkadzały mi ani stereotypy, ani ograne schematy, ani nadmiar lukru, za to spodobały mi się (też oklepane) przesłania tej książki – że rodzina i bliscy zwykle liczą się w życiu bardziej niż kariera, że powinniśmy się nawzajem wspierać, że pieniądze niekoniecznie przynoszą nam szczęście, że w prawdziwy związek powinien opierać się na wzajemnym szacunku i przyjaźni. Jednym słowem – była to prawdziwie ciepła i pełna uroku opowieść o powrocie do domu na święta. Polecam jako bożonarodzeniową lekturę.
PS. Po przeczytaniu „Coming Home” planuję też zapoznać się z innymi książkami Patricii Scanlan, ale na razie przede mną kolejne świąteczne powieści na mroźne i wietrzne wieczory!

niedziela, 4 grudnia 2011

Dzisiaj czytam... (16)

Zmrok za oknem zapada ostatnio tak szybko, że czytam niemal wyłącznie przy świetle lampy. Zastanawiam się, jak poradziła bym sobie przed wynalezieniem elektryczności? Nie dla mnie czytanie przy świecach, jak nic oślepłabym we wczesnej młodości... Tej niedzieli iewiele czasu pozostało mi na czytanie książek, jako że spędziłam niemal cały dzień na spacerach po londyńskich księgarniach w towarzystwie pewnej Młodej Pisarki. Zamierzam jednak poczytać sobie dziś wieczorem, bo właśnie kończę ciekawą książkę - „The Ice Cream Girls” Dorothy Koomson, a zaraz potem zabieram się za „Coming Home” Patricii Scanlan, świąteczne czytadło wynalezione dziś w antykwariacie. Dorothy Koomson poleciła mi w piątek koleżanka z pracy, z którą rozmawiałam o książkach chick lit, które ona bardzo lubi. Okazuje się, że Dorothy Koomson, której książki dostępne są też w polskim tłumaczeniu, pisze ciekawie, a „The Ice Cream Girls” to powieść nieoczekiwanie wciągająca. Nie jest to kolejna nudna opowieść o miłości, w której dziewczyna poznaje chłopaka, zakochuje się, cierpi, a potem następuje happy end. Tu miłość to głęboko skrywany sekret, a główne bohaterki, Poppy i Serena, muszą zmierzyć się z jej ciemną, brzydką stroną. Z kolei po „Coming Home” spodziewam się świątecznego domowego ciepełka i pogodnego nastroju. Czego i wam życzę w ten grudniowy wieczór.

sobota, 3 grudnia 2011

Książki pod choinką

Książki pod choinką – który mól książkowy o nich nie marzy! Pamiętam do dziś jak się cieszyłam się jako dziecko z takich prezentów, dziś też oczy mi się świecą, kiedy prezent ma znajomy książkowy format! Tylko moi bliscy narzekają, że ciężko mi coś wybrać, bo tyle już czytałam i mam. Dlatego już od kilku lat produkuję listy książek, które chcę dostać, zwłaszcza tych polskich autorów, których mi na Wyspach brakuje... I to się sprawdza! Oto niektóre pozycje z mojej listy życzeń Anno Domini 2011:
Monika Szwaja, „Matka wszystkich lalek”- lubię książki tej pani, także dlatego, że jestem Szczecinianką. A ta podobno jest bardzo dobra - tym razem bez Szczecina, ale za to z Karkonoszami i Francją, z dwoma wątkami o trudnych sprawach.
Olga Gromyko, „Wiedźma naczelna” - kolejny tom przygód wiedźmy W. Rednej, o której pisałam już tutaj. Liczę na przednią zabawę w przednim towarzystwie wampirów, trolli i innych mieszkańców Dogewy i okolic.
Agnieszka Krawczyk, „Morderstwo niedoskonałe” - morderstwo w wydawnictwie, podobno w stylu wczesnej Chmielewskiej. Komedia omyłek w lekkim stylu. Ciekawe.
Agnieszka Korol, „Listy z jeziora” - pełna ciepła i szczególnego uroku prowincjonalnego miasteczka powieść obyczajowa osadzona w mazurskich realiach – różne opinie słyszałam, muszę sobie sama swoją wyrobić.
Maja Łozińska, „W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaje, święta, zabawy” - książka o życiu przedwojennego ziemiaństwa. Od kiedy wygrałam u Bookfy „W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne” mam ochotę na więcej podobnych książek!
Maja Łozińska „Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety” - jak wyżej!
Haka Nesser, „Całkiem inna historia” - drugi tom przygód Gunnara Barbarottiego, którego poznałam w „Człowieku bez psa”. Liczę na dobry kryminał.
W tym roku moja lista życzeń zawiera tez kilka filmów DVD, które chcę pokazać Ulubionemu Anglikowi. Są to: „Kingsajz” „Miś” i „Rejs”. Jak myślicie, który mu się bardziej spodoba?
A wy, jakie książki macie nadzieję znaleźć pod choinka w tym roku? A może czekają na was same rózgi? :D